Na samym początku zajmę się postaciami tragicznymi lub (uściślając) takimi, które zostały postawione przed konfliktem tragicznym - takim wyborem, w którym każda decyzja prowadzi do klęski. Człowiek postawiony w jego obliczu musi zastanowić się i spróbować (choć często nawet to jest niemożliwe) wybrać tzw. mniejsze zło - taką opcję, która być może będzie wymagać mniejszych ofiar od innych. Wydawać się więc może, iż taką decyzję może podjąć tylko człowiek wielki, odpowiedzialny, inteligentny. I takie postacie dosyć często znajdujemy w tragediach. Zacznijmy od najbardziej chyba znanej "Antygony" Sofoklesa. Jedną z takich osób jest król - a więc osoba, która musiała mieć poparcie przynajmniej dużej części poddanych. W owych czasach na to stanowisko wybierano zresztą ludzi starszych z dużym doświadczeniem życiowym. Kreon ma problem: zdaje sobie sprawę, że pochowanie Polinejkesa (zdrajcy, który z obcymi wojskami napadł miasto) może wywołać bunt mieszkańców i wywołać nową wojnę domową. Z drugiej jednak strony był on jego synem i należy też pamiętać o prawach boskich nakazujących grzebanie umarłych. Mamy więc wielkiego człowieka postawionego przed ważnym problemem. I myślę, że jedyne pocieszenie jest tu w fakcie, iż każdy wybór jest w gruncie rzeczy tak samo dobry (nie można odpowiedzieć, czy ten przez nas dokonany był tym właściwym). Zastanówmy się jeszcze na ową "wielkością człowieka". Można ją jeszcze inaczej rozumieć. O ile Kreon był niewątpliwie wielkim człowiekiem, kimś takim nie musiał być Antygona. Konieczność wybierania i decydowania w ważnej sprawie od razu spowodowała, iż wydaje nam się również kimś lepszym, mądrzejszym, itp. Jest to właśnie owo "piękne złudzenie wielkości człowieka". Wybór córki króla był nie mniej ważny - złamać zakaz ojca (prawo ludzkie) czy nie dotrzymać prawa ludzkiego. Można dostrzec tu jeszcze jedno pocieszenie dla nas: my nie będziemy mogli stanąć przed takim wyborem, gdyż nie ma już takich praw, żyjemy w innym systemie wartości, itp. Zawsze to jakieś niewielkie pocieszenie…
A komizm: czy rzeczywiście jest okrutniejszy ? Za utwór sceniczny można uważać "Ferdydurke" Gombrowicza. Wyśmiewa on wiele środowisk (choćby szkolne). Człowiek powinien zdobywać tam (tzn. w szkole) wiedzę, aby później móc ją wykorzystywać i mieć dzięki temu łatwiejsze życie. A co pokazuje Gombrowicz ? Przy stosowanych wtedy (obecnie ?) metodach jest to najczęściej strata czasu. Szczytny cel, jakim jest zdobywanie wiedzy, jest nieważny, błahy - a właściwie takim się staje w świetle słów tego pisarza. Tak samo m.in. ten autor pokazuje błahość tak głęboko zakorzenionych w naszej świadomości mitów narodowych (ewentualnie pewnych stereotypów). Stosując komizm, ironię, groteskę można wykazać, iż WSZYSTKO właściwie jest nieważne - np. to, w co wierzą ludzie danej epoki. Przykładem może być "Żona modna" Ignacego Krasickiego. Autor w satyrze tej ośmieszył zjawisko bezkrytycznego naśladowania wzorców zachodnich (szczególnie francuskich). Coś, co było bardzo ważne dla wielu kobiet, zostało tu przedstawione tak, aby pokazać, jak bardzo było błahe. Komizm jest więc rzeczywiście gorszy. Na przestrzeni wieków różni autorzy wyśmiewali wiele zjawisk, osób (jak już wspomniałem, obiektem mogły być bardzo ważne dla wielu rzeczy). Wszystko da się ośmieszyć, zdegradować, pomniejszyć rolę. Czy zawsze jest to dobre ? Nie, niemniej jednak jest to pewna prawda. I dlatego zgadzam się z przytoczonym w temacie poglądem Milana Kurdery.