Po latach cenzury prewencyjnej na Twitterze zaczyna panować normalność, akcje Facebook spadają w dół (winne jest forsowanie VR, ale zawsze), Kevin Spacey wygrywa kolejne procesy, podobnie stało się z Johnym Depp. Wielkie firmy ciągle wciskają różne ideologie, niemniej można mocno wątpić, czy chodzi o coś więcej niż zarabianie kasy (podobnie jak z BLM).
W różnego rodzaju prasie normalność wydaje się wracać wielkimi krokami (tzn. prócz mediów „ukierunkowanych” nikt nikogo się nie czepia i nikt nikomu nie wciska czegoś na siłę), tymczasem… w postępowej Polsce ciągle wydajemy się być sto lat za murzynami.
Weźmy taki Onet, w którym najwyraźniej jakaś młoda osóbka zaczęła wykazywać, że dosyć klasyczne polskie seriale są nie do przyjęcia (w duchu tamtej epoki można powiedzieć, że ktoś ma kij w...)
Albo wideo, na którym „studentka” krzyczy, że każdy ma zapamiętać, że ona nazywa się inaczej niż w dokumentach.
Rozumiem, że różnym osobom nie chce się pracować i każda wymówka jest dobra (złej baletnicy...), rozumiem też, że ktoś może mieć ze sobą jakieś problemy, ale… moda pod tytułem „w każdej minucie jestem kimś innym” powoli chyba jednak przemija.
Symbolem buntu stało się teraz obrzucanie jedzeniem obrazów.
A może nie mam racji?