Dzisiaj przeczytałem o Teatrze Jaracza (którego przedstawiciele się oburzyli) i Wojciechu Cejrowskim, który podobno stwierdził, że za tę wojnę odpowiedzialny jest Zachód. W tekście była mowa o tym, że Władimir Putin chciał zabezpieczyć się przed tym, żeby na Ukrainie była amerykańska broń atomowa.
Szczerze mówiąc nie jestem specjalistą i politykiem, ale pan Cejrowski przez lata miał dosyć celne spostrzeżenia.
Zastanówmy się.
Przez lata mieliśmy dwa supermocarstwa (a w każdym razie takie było wrażenie), i pomiędzy nimi trwała jako taka równowaga. Potem coś się zmieniło, i Rosja straciła wiele obszarów i obszarów wpływów. Polska, Litwa, Łotwa, Estonia, Ukraina i inne miejsca stały się oddzielne. I teraz proste pytanie – jak reagował Zachód, gdy miały miejsce konflikty chociażby w Czeczenii, albo (wiem, że wszyscy mówią o tym do znudzenia) na Krymie? Czy reakcje nie przypominały tego, co robiono przed II wojną światową? Przypomnimy sobie, że wtedy doszło do Anszlusu Austrii, a potem Czechosłowacji (i pana z wąsikiem też głaskano na tysiące sposobów). A jak wyglądała pomoc Anglii i Francji w 39? Czy nie przypominała jak żywo wysyłki 5000 hełmów? Dodajmy do tego nieszczęsne Mig-29…. i obraz sytuacji powinien być jasny.
Ale OK. Może nie o to chodziło panu Cejrowskiemu. Popatrzmy na politykę Niemiec (gaz i te sprawy), popatrzmy na pobłażanie dla rosyjskich oligarchów… i wreszcie na to, jak bardzo umowna stała się wartość czegokolwiek. Zachód zrobił sobie największą krzywdę przez odcięcie pieniądza od całkowitego pokrycia w metalach. To było wykorzystywane przez lata, i dziś gaz mógł kosztować tyle, a jutro już dwa razy więcej. I to też zostało wykorzystywane do finansowania działań, na które przymykano oko.
Pomyślmy jeszcze o herbatkach z wkładkami czy widocznych oznakach rozkładu (jak chociażby pobłażanie uchodźcom czy promowanie miernoty zamiast mądrości).
W tym miejscu można by oczywiście wchodzić też w inne teorie, i mówić o laboratoriach chemicznych na Ukrainie, i innych tego typu sprawach, ale na tym poprzestanę. Oczywiście ludzie na dole społeczeństwa bezpośrednio nie przyłożyli do niczego ręki, ale pośrednio (swoją pracą i wybieraniem przywódców, którzy zrobili, co zrobili) poniekąd tak. Prawda boli, ale jeśli pozwalamy na przesuwanie granicy tolerancji, to zawsze ktoś to będzie chciał wykorzystać (poniekąd wykorzystują to dzieci, które testują rodziców). Przypomnijmy sobie zresztą o zeszłym roku i o tym, jak zawzięcie „dyskutowano”, czy przepuszczać ludzi chcących nielegalnie przejść przez granicę. Przepraszam, ale jeśli nie ma wojny między dwoma państwami, to od tego są przejścia graniczne. Kropka. I jeśli miały miejsce takie jałowe dyskusje, to poniekąd nic dziwnego, że Władimir Putin zdecydował się powiedzieć „sprawdzam, na co mi pozwolicie”. I nie bronię go, tylko stwierdzam niewygodny, ale nieprzyjemny fakt. A najgorsze, że cierpią i giną ludzie...