Nie chce mi się szukać, kto to powiedział (bodajże Blofeld Goldfinger). Prawdą jest, że kino w stylu bondowskim jest często infantylne, czy trąci myszką…. jednakże na podstawie filmów z lat 60-tych, 70-tych czy 80-tych między wierszami można co nieco wyczytać o ówczesnej modzie, kulturze czy technice. To taki mały wehikuł czasu, a w notce „My name is Błąd, James Błąd…. Czyli Titanic już zatonął” pisałem o upadku i tej legendy.
(Uwaga! Będę spojlerować!)
Bonda już nie ma, nie ma Felixa Leitera ani Blofelda. Pozostali jeszcze M i Q (i czarny charakter, grany przez Maleka), ale… reszta to same kobiety. Fajnie, tylko, czy nie przypomina to niszczenia tysiącletnich pomników w Afganistanie?
Mówimy źle o różnych religiach, a sami proponujemy niszczenie własnej kultury, a nawet dajemy propozycje typu „katedrę Note Dame zamienić w instytut czegoś tam”.
Brytyjczycy mają pewien problem ze swoją historią (stąd bodajże kilka pierwszych odcinków Doctora Who zginęło, a część ledwo odtworzono z kopii), podobnie jest z innymi nacjami (słynne nagrania NASA z lądowania z księżyca).
Czy jednak trzeba ich naśladować? Czy nie jest prawdą, że wiosna ludów, która jest nakręcana w Europie czy USA, przyniesie podobne plony jak pewne totalitaryzmy?
Ktoś ostatnio powiedział mniej więcej coś takiego: „byłoby ciekawie móc dożyć czasów, w których dzieci obecnych młodych ludzi zaczną je wykasować w ramach tzw. cancel culture”.
Wiadomo, że rewolucja ZAWSZE zabija swoje dzieci. Zaiste, najlepiej wtedy wziąć popcorn. Swoją drogą, ten się przyda nawet dzisiaj, gdy obecna „opozycja” „walczy” Rotami i wzywa wszechmocnego wszechwładnego wszechobecnego Tuska (piszę bez Pan nie ze względu na brak szacunku, tylko żeby nawiązać do słów „tak nam dopomóż Tusk”).