To jest doprawdy news (miś?) na miarę współczesnych czasów, i stereotypowi klienci Media Expert czy innego elektromarketu powinni już biec do swoich ulubionych świątyń konsumpcjonizmu i zamawiać po kilka kopii Windows, bo za 4 lata go nie będzie. Szybciej, szybciej, bo nie wszyscy zdążą...
Obecny harmonogram dziesiątki wszyscy znali od początku, i zakładał on, że produkt będzie powstawał w latach 2015-2025 (skąd więc to zdziwienie?). Dostaliśmy niekończącą się próbę przerobienia interfejsu użytkownika, dużo ukłonów w stronę Open Source… i masę problemów praktycznie z każdym uaktualnieniem. Doszło do tego, że na tanich maszynach wdrażane są kolejne „duże” wydania tego tworu, a w systemach markowych robi się to z dużym opóźnieniem (przykładowo – na Acerze Swift 1 wersję 21H1 dostałem z Windows Update w dniu premiery, na markowym Dellu Precisionie czekam na nią do dzisiaj, a że nie mam ochoty instalować jej samodzielnie...).
Istniejący przez lata duopol Intel-Microsoft (użytkownicy profesjonalni wybierali wyłącznie Windows+procesor Intela, a wybór każdej nowej wersji okienek wiązał się z wymianą całego sprzętu) jest bardzo skutecznie łamany przez rewolucję komórkową, Chromebooki, AMD, procesory ARM czy nowe rózwiązania Apple (który umieszcza M1 w tabletach, komputerach stacjonarnych i przenośnych, a w przyszłości pewnie i telefonach).
Oprócz rozwiązań wydajnych mamy też urządzenia typu komórki i tablety, które spokojnie wystarczają do bardzo wielu zadań.
Co to wszystko oznacza? Baza oprogramowania dla Windows jest ogromna, ale… poza wielkimi firmami coraz rzadziej z niej korzystamy (firmy wskroś amerykańskie, takie jak Dell, proponują zresztą systemy z Ubuntu, i na pewno ten trend będzie się pogłębiał).
Windows nie zniknie. Będzie używany do grania i będzie miał swoje miejsce w mniej technicznych korporacjach (bo te lepsze pokroju Google dawno mają swoje rozwiązania), urzędach, za to będzie się coraz mniej liczył wszędzie tam, gdzie myślimy o szybkim przetwarzaniu dużej ilości danych (mała dygresja – nigdy się nie liczył nie tylko z uwagi na problemy z obsługą dużej ilości zasobów, ale również przez koszty licencji).
Czy dostaniemy przedłużenie wsparcia jak w Windows XP? W sumie chyba większości użytkowników niewiele to będzie obchodzić – do 2025 przeniosą się na (darmowe) alternatywy, albo będą używać ostatniego wydania tak długo, jak będzie działał ich sprzęt (a wraz z nowym sprzętem pomyślą, co dalej).
Teraz wróćmy do tego, co się wyprawia w internetach. Od kilku dni portale IT prześcigają się w pisaniu o tym, że za kilka dni zobaczymy wspaniały i niesamowity comeback po tytułem „wyblakła amerykańska korporacja ma jednym ruchem zmienić wszystko na lepsze”.
Jeżeli dzisiaj porównać system Windows do kobiety, to zdaniem Microsoftu jest on młodą, przebojową i pełną wigoru dziewczyną, myślę jednak, że blisko jej do starszej, dystyngowanej, sporo mogącej, ale przygłuchej i przyślepej damy (bo do MILF raczej bym jej nie zaliczył).
Oglądałem ostatnio wideo Motobiedy na temat Buicka Skylarka (uwaga: zawiera przekleństwa) i uderzył mnie tam tekst o producentach amerykańskich, którzy w drugiej połowie lat 80-tych z 2,5 litra uzyskiwali niecałe sto koni (podczas gdy Włosi mieli takie osiągi z 1,6 litra pod koniec lat 60-tych).
Gwiazdy Microsoft i Windows są podobnie wyblakłe, i żeby je rozjaśnić, trzeba czegoś na miarę rewolucji Windows NT (ale takiej naprawdę technicznej, a nie udawanej).
Pogdybajmy sobie – gdyby dostać rdzeń systemu ważący 500 MB, rzeczywiste odseparowanie aplikacji (coś jak snapy), i modułowość wyrażającą się w tym, że każdy najmniejszy element typu .NET instalowany jest tylko w razie potrzeb (dotyczy to również sterowników), to kto wie… Prawdopodobnie konieczne byłoby wtedy porzucenie dużej części kompatybilności wstecznej, a tego bym się szczerze mówiąc nie spodziewał (być może to był jeden z powodów porzucenia Windows X) - sam producent proponuje wyluzowanie i relaks, a więc najwyraźniej sugeruje obniżenie oczekiwań i emocji:
Kilka przykładów tego, jak obecne rozwiązanie jest po prostu słabe (i czego Microsoft nie poprawił, co sugeruje jego brak mocy sprawczej):
w 2012 wypuszczono na rynek system plików ReFS, do dzisiaj musimy się męczyć z NTFS
największa nowość ostatnich miesięcy, czyli przeglądarka Edge, to produkt innej korporacji (ze zmianami, co prawda, ale jednak)
ramach jednej korporacji do dziś nie przygotowano wspólnego systemu uaktualnień dla różnych produktów (jest Windows Update, Microsoft Store, aktualizator Edge, aktualizator Office)
określone pozostałości po starych dziurawych rozwiązaniach wciąż pozostają w systemie (mówię np. o engine IE, którego nie można normalnie usunąć, choćby się chciało)
do dnia dzisiejszego nie przygotowano instalatora dla wersji S systemu (która wydaje się działać znacznie sprawniej) i pozostawiono furtki dla chcących „za darmo” uaktualnić Windows 7 czy 8.x (ogólnie całe licencjonowanie jest dosyć mętne)
najlepszym sposobem optymalizacji Windows jest m.in. włączenie „battery saver”, ale wtedy nie można uruchamiać zadań w harmonogramie, a przez to np. w łatwy sposób ustawić sobie katalogu tymczasowego w RAM (to i wiele innych operacji to pestka u konkurencji)
Windows zamiast być nienachalną i nierzucającą się w oczy platformą, postawił na uruchamianie wielu ulepszaczy i optymalizatorów (które nie byłyby potrzebne, gdyby architektura była zupełnie inna), co niepotrzebnie marnuje coraz bardziej cenne zasoby
wygląd
takie rzeczy jak nowy microcode do procesorów Intela mogą pojawiać się nawet po pół roku (tak w ogóle wielu problemów byśmy uniknęli, gdyby takie rzeczy jak ME czy microcode CPU użytkownik mógł sobie sam uaktualniać, pobierając stosowny pakiet ze strony tego producenta)
Nie ma co się oszukiwać – gdyby dzisiaj dostępny był Windows XP „na sterydach” (z obsługą NVME, etc.), wielu użytkowników pewnie w ogóle by nie spojrzało na dziesiątkę. Tak samo rok 2025 trzeba pewnie traktować dosyć luźno – firma może już wcześniej próbować stawiać mniejszy nacisk na poprawki Windows 10 (podobnie jak zdarzało się to w przypadku Windows 7).
Można dużo zarzucać Billowi Gatesowi (nawiązuję do jego działań proklimatycznych i notorycznie powtarzających się wątkach z nim związanych w teoriach spiskowych), ale to za jego czasów stworzono XP i pierwsze, niemal prorocze, kompilacje tworu zwanego Longhorn.
Potem pojawił się pan od „developers, developers”, i mieliśmy Vistę (tak, wiem, że CEO został mniej więcej w 2006, a Vistę wypuszczono pod koniec 2006, niemniej jednak wysokie decyzyjne stanowisko zajmował już wcześniej), Windows Mobile, Windows 8.x i ogólnie bałagan (zasada Dilberta tu zdecydowanie nie zadziałała).
Obecny zarządzający firmą robi perskie oczko tu i tam. Na dzień dzisiejszy mnie nie przekonał, i nawet Microsoft Surface czy wersje na ARM są jakieś takie słabe (tak samo nie płacę za kolejne wersje Microsoft Office – ponieważ nie muszę przetwarzać gigabajtowych plików, wystarcza mi LibreOffice czy do mało ważnych rzeczy WPS Office).
Jeżeli mam porównywać obecną ofertę Microsoft do innych, to powiedziałbym, że to oferta w stylu wielkich sieci – duża metka z ceną i małe możliwości (nie zmienia to faktu, że np. ten tekst piszę pod Windows, ale to wynika tylko z tego, że system był w cenie laptopa, a przyzwyczajenie drugą czy trzecią naturą człowieka).
Co z tego wszystkiego wyniknie dalej, zobaczymy. Obecnie coraz bardziej liczą się usługi (stąd należy liczyć na ogromny sukces Apple, które ma i sprzęt, i oprogramowanie, i inne elementy typu serwis VOD), do 2025 jeszcze dużo rzeczy się wydarzy.
A na koniec powtórzę: gdyby ktoś zobaczyć przyszłość już dziś, nie można mu polecać Windows ani tym bardziej Windows-on-ARM. Powinien skierować się przede wszystkim w stronę M1 (i odżałować niewymienialność SSD i RAM), albo bardziej polubić pingwina. Gier może nie będzie, problemy będą inne, ale (przy tym ostatnim) przynajmniej płacić nie trzeba.